wtorek, 6 października 2015

Wiza została przyznana!

W tym krótkim poście (no dobra, zobaczymy jak mi pójdzie) chcę opisać swoje wrażenia po wizycie w Ambasadzie USA w Warszawie, które odbyło się aż wczoraj, więc zamieszczę jeszcze świeże wrażenia.

Pałac Kultury i Nauki w Warszawie
Prawdopodobnie większość osób planujących wyjazd jako au pair do Ameryki zastanawia się jak będzie wyglądało to spotkanie. Niestety nie da się go uniknąć, ponieważ Polacy wciąż muszą mieć wizę aby wejść na teren USA. Jednak spokojnie, nie taki diabeł straszny jak go malują ;)

Aby umówić się na spotkanie w ambasadzie (można też wybrać konsulat, który znajduje się w Krakowie, jeśli komuś jest bliżej) trzeba przygotować parę potrzebnych dokumentów, m.in. dokumenty które przesyła agencja ze Stanów. Szczerze mówiąc jest z tym trochę zabawy, bo ważnych jest parę potwierdzeń i numerów, które trzeba podać w odpowiednich miejscach na stronach internetowych aby móc umówić się na spotkanie z konsulem (instrukcje co należy zrobić powinna przesłać Wam agencja, w której jesteście). Ja umawiałam swoje spotkanie internetowo, co wiąże się z tym że nie płaciłam nic, natomiast wiem, że niektóre osoby dzwonią do ambasady i wydają na połączenie jakieś ~50zł. Polecam internet! Należy jednak pamiętać, że aby umówić się na spotkanie trzeba wcześniej wnieść opłatę za wizę, która wynosi 160$, w zależności od kursu dolara, jest to dosyć drogie (u mnie wyszło jakieś 608PLN). Co więcej, lepiej dziesięć razy wcześniej sprawdzić czy wszystko robimy według podanych instrukcji, ponieważ w razie pomyłki (lub nie otrzymania wizy) nie dostajemy naszych pieniędzy z powrotem. Sam termin spotkania jest zazwyczaj ustalany dość szybko, np. na dzień kolejny lub za dwa dni. Oczywiście można wybrać i późniejsze terminy.

No dobrze, spotkanie umówione i co dalej? 

Do ambasady lepiej przyjść na wyznaczoną godzinę, nie wcześniej, nie później, aby uniknąć stania na ulicy i czekania. W moim przypadku było tak, że przyszłam z pół godziny wcześniej ale jako że było mało czekających na zewnątrz (chyba dwie osoby poza mną) to pozwolono nam wszystkim wejść do środka. Najpierw przechodzi się przez bramkę, telefon trzeba wyłączyć i zostawić, z torebkami niby też nie można wejść ale widziałam kobiety, które wchodziły z całkiem sporymi torebkami do środka, więc być może to zależy od humorów strażników ;) Najważniejsze aby mieć wszystkie dokumenty ze sobą, najlepiej w teczce albo koszulce. 

Jak już przeszłam przez bramkę okazało się, że za kolejnymi drzwiami (ta przestrzeń wyglądała jak łącznik między budynkami) stoi mnóstwo osób. Tam wszyscy czekaliśmy dosyć długo, bo podobno mieli jakieś korki na dole. Ok, po 20 minutach czekania wpuszczano do środka po 5 osób. Ja weszłam dopiero w trzeciej "piątce". 

Przeszliśmy koło pana, który siedział przy biurku i rozmawiał przez telefon, zeszliśmy schodami na dół (tu już zaczęły mi się pocić ręce z nerwów, chociaż właściwie nie wiedziałam czemu, chyba to ta powaga urzędów tak na mnie działa) i tam ustawiliśmy się w kolejce do dwóch pierwszych urzędników.Sprawdzali nasze paszporty, prosili o wniosek DS-160 i przyklejali naklejkę z jakimś numerem. 

Potem kolejna kolejka do okienek. Otwarte były dwa, ale jak już stałam i czekałam aż któreś będzie wolne, zobaczyłam, że zapaliło się światełko w trzecim okienku i pojawił się w nim uśmiechający się do mnie pan. Od razu zrobiło się jakoś milej :) Podeszłam do niego i dałam mu chyba wszystkie dokumenty jakie miałam ze sobą, a on się uśmiechnął i powiedział że potrzebuje tylko dwóch kartek. Jak zobaczył cel mojej podróży to tylko z uśmiechem zapytał "oo, au pair?" i czy jadę pierwszy raz. Potem wręczył ulotkę z moimi prawami w USA, wydrukował mi numerek i poprosił abym poczekała na krzesłach obok. 

Tutaj znów czekałam do kolejnego okienka pilnując aby nie przegapić swojego numeru na wyświetlaczu. W końcu! Nie czekałam zbyt długo, podeszłam do okienka, tym razem trafiłam na kobietę. Poprosiła o dokumenty, wklepała coś do komputera i poprosiła o przyłożenie palców do czytnika aby pobrać odciski. Byłam poddenerwowana i zamiast słuchać co ta kobieta do mnie mówi, zastanawiałam się czy to, że spociły mi się trochę dłonie nie przeszkodzi w odpowiednim pobraniu odcisków :D Na szczęście to nie przeszkadza! Uff, pani oddała mi dokumenty i poprosiła abym tym razem przeszła do większej części poczekalni i tam czekała na wywołanie mnie pod tym samym numerem. Podziękowałam i przeszłam do części sali, w której było znacznie więcej krzeseł. 

Tam czekało mnóstwo ludzi, nie tylko Polaków, słyszałam też głosy paru Rosjanek. Chciałam się zorientować czy więcej jest kobiet czy mężczyzn i w jakim wieku jest najwięcej ludzi starających się o wizę. Nie liczyłam ludzi bo trochę ich tam było, a niektórzy spacerowali po sali, oglądali zdjęcia Ameryki powieszone na ścianach, walczyli z automatem z batonikami i napojami albo chodzili do łazienki, więc tylko z grubsza przyjrzałam się kto znajduje się na sali. Wydaje mi się, że kobiet i mężczyzn było mniej więcej tyle samo. Jeśli chodzi o wiek to raczej nie widziałam zbyt dużo osób w moim wieku, może ze 3... reszta była starsza, tak w przedziale od 35 do 70 lat. Osoby, które siedziały same były bardziej zdenerwowane niż pary albo grupy znajomych, którzy siedzieli razem. Cóż, gdybym i ja miała się do kogo odezwać to pewnie też byłabym mniej zestresowana, to normalne. W czasie swojego oczekiwania zdążyłam przeczytać o swoich prawach z danego mi wcześniej biuletynu, obejrzeć wszystkie zdjęcia na ścianach, poobserwować ludzi, posłuchać o czym mówią, zobaczyć że podchodzą do 3 okienek, które były zasłonięte kotarami i w których prawdopodobnie znajdowali się urzędnicy konsularni. Szczerze mówiąc, spodziewałam się raczej jednego konsula, który w jakimś osobnym pokoju siedzi za biurkiem i wypytuje o różne rzeczy. A tutaj wyglądało to zupełnie inaczej. W końcu wyświetlił się i mój numer więc lekko zdenerwowana podeszłam do okienka. A tam czekała na mnie przemiła młoda Amerykanka, która wdzięcznie przywitała mnie ładnym "Dziń dobriii!". Przywitałam się z nią i podałam jej swoje dokumenty. Spojrzała na na cel mojej podróży i z uśmiechem powiedziała "Oh, au pair? So in English!". Szczerze mówiąc nie miało to dla mnie znaczenia czy rozmawiamy po polsku czy po angielsku, więc czekałam co dalej powie. Nasza rozmowa trwała chyba z 3 minuty łącznie z wklepywaniem przez nią danych do komputera. Zadała mi kilka pytań: czy to mój pierwszy raz jako au pair? Czy wiem jakimi dziećmi będę się zajmować? Czy podróżowałam kiedyś za granicę? Czy właśnie skończyłam studia (gdzieś to wyczytała z komputera) i co studiowałam (to chyba pytanie raczej z ciekawości)? I czy mam jakichś znajomych albo rodzinę w USA? I tyle! Odpowiadałam jej dość krótko na te pytania, bo po kilku słowach tak jakby mi przerywała i uśmiechając się mówiła "Ok, great!". Amerykanie chyba często reagują na cokolwiek z taką radością :) Po czym powiedziała mi jedynie, że dostałam wizę i że teraz muszę czekać pare dni na dostarczenie dokumentów do domu. Podziękowałam, pożegnałam się z nią i odeszłam od okienka wciąż nie wierząc, że to już! Że przyznano mi wizę, a sama rozmowa była tak prosta! Że TO się rzeczywiście dzieje, a ja jestem coraz bliżej wylotu do USA! 



A jednak, to dzieje się naprawdę i moja przygoda niedługo się zacznie. Póki co czekam na wizę i załatwiam resztę rzeczy przed wyjazdem. Mam nadzieję, że jeśli ktoś zastanawia się nad wizytą w związku z wydaniem wizy to trochę uspokoił go mój post, bo naprawdę nie ma się czym stresować. Urzędnicy w Ambasadzie są przemili i wydaje mi się, że raczej chcą pomóc niż zaszkodzić. 

Uff, no to się rozpisałam ;) 

5 komentarzy: